Wiele środowisk w Kościele wyraża nadzieje, że synod będzie okazją do wyjścia ze swoich baniek, wsłuchaniem się w głos ludzi inaczej myślących. Synodalność powinna być dla nas okazją nie tylko do szukania nowych modeli, ale także do zbudowania pomostów tam, gdzie zostały one w przeszłości zerwane.
Czy Kościół przed Soborem Watykańskim II i po nim to ciągle ten sam Kościół? Tradycyjne środowiska w Kościele chcą niekiedy powrotu do przeszłości. Bardziej postępowi katolicy kładą natomiast akcent na nowe otwarcie, które zawiera w sobie pewne elementy zerwania z tym, co Kościół głosił przez wcześniejsze stulecia. Wydaje się, że potrzebujemy syntezy wierności i dynamizmu – tego, co Benedykt XVI nazwał hermeneutyką reformy w ciągłości. Może czas Synodu o Synodalności to szansa na wsłuchanie się w głosy w Kościele, które zgłaszają potrzebę odbudowania wizji poprzednika papieża Franciszka.
Pomosty między przeszłością a teraźniejszością
Reforma liturgiczna Pawła VI bywa oceniana bardzo różnie. Zazwyczaj liturgiści zgadzają się co do tego, że zmiany były konieczne, ale czas pokazuje, że poszły one w złym kierunku. Widać to choćby na prostym przykładzie – konstytucja liturgiczna Sacrosanctum concilium Soboru Watykańskiego II rozmija się w wielu punktach z praktyką. Już to wskazuje na niebezpieczny rozdźwięk między celami reformy a jej faktycznymi skutkami. Nie jest to opinia kilku fanatycznych liturgistów, którzy tęsknią za starą liturgią. To także teza, której wyraz wielokrotnie dawał Benedykt XVI. Poprzednik Franciszka zwracał uwagę na to, że jeśli będziemy patrzeć na Sobór Watykański II w kategoriach nowego otwarcia i zerwania z przeszłością, to grozi nam podział na Kościół przedsoborowy i posoborowy. To realne zagrożenie dla jego jedności. Receptą na to niebezpieczne myślenie jest interpretowanie postanowień Soboru w kluczu zachowania ciągłości w Kościele między tym, co było, a tym, co jest.
„Z jednej strony istnieje interpretacja [Soboru], którą nazwałbym »hermeneutyką nieciągłości i zerwania z przeszłością«; nierzadko zyskiwała ona sympatie środków przekazu, a także części współczesnej teologii. Z drugiej strony istnieje »hermeneutyka reformy«, odnowy zachowującego ciągłość jedynego podmiotu-Kościoła, który dał nam Pan; ten podmiot w miarę upływu czasu rośnie i rozwija się, zawsze jednak pozostaje tym samym, jedynym podmiotem — Ludem Bożym w drodze” – mówił Benedykt XVI w grudniu 2005 r. do biskupów i pracowników Kurii Rzymskiej.
Jednym z ważnych punktów budowania pomostów między przeszłością, a teraźniejszością był dokument Summorum Pontificum z 2007 r., w którym papież uwolnił starą liturgię, uznając ją za jedną z dwóch form tego samego rytu rzymskiego. Podkreślił wówczas, że w liturgii nie może być miejsca na zerwanie z przeszłością, bo zawsze opiera się ona na wzroście i na rozwoju. To, co dla poprzednich pokoleń było święte, zawsze powinno mieć w Kościele swoje miejsce i nie może być uważane za szkodliwe. Dzisiaj, po wydaniu Traditionis custodes, ten pomost niestety już nie funkcjonuje.
Ojciec Tomasz Grabowski OP, liturgista, w rozmowie z misyjne.pl przyznał, że Kościół nie powinien cofać się w tej reformie, ale powinien raczej uznać, że jest ona niedokończona i będzie trwać zawsze. – Reforma z pewnością była potrzebna, ale nie przyniosła takich skutków, jakich się spodziewano. Nie chodzi o to, aby cofać się w reformie, ale można zgodnie z tym, co mówił Benedykt XVI, patrzeć na liturgię w perspektywie hermeneutyki ciągłości. Nie podzielam opinii, że nowa msza jest zerwaniem ze starą liturgią, ale rzeczywiście można odprawić ją tak, jakby była czymś odrębnym. To oznacza, że jest jakiś problem, bo Kościół buduje się na Tradycji, a więc na przekazywaniu kolejnym pokoleniom tego, co sami otrzymaliśmy od poprzedników. Trzeba i warto podkreślać związki nowej liturgii ze starą, choćby przez obecność łaciny, chorału gregoriańskiego czy częstsze sięganie po Kanon Rzymski – podkreśla dominikanin.
Dzisiaj dość często kwestionuje się także przepisy liturgiczne same w sobie, jakby były jakimś reliktem przeszłości i kagańcem nałożonym na kreatywność celebransów. Tymczasem Kościół regularnie przypomina duchownym, że to nie oni są właścicielami liturgii.
„Czuję się w obowiązku skierować gorący apel, ażeby podczas sprawowania Eucharystii normy liturgiczne były zachowywane z wielką wiernością. Są one konkretnym wyrazem autentycznej eklezjalności Eucharystii; takie jest ich najgłębsze znaczenie. Liturgia nie jest nigdy prywatną własnością kogokolwiek, ani celebransa, ani wspólnoty, w której jest sprawowana tajemnica. (…) Posłuszeństwo normom liturgicznym powinno być na nowo odkryte i docenione jako odbicie i świadectwo Kościoła jednego i powszechnego, uobecnionego w każdej celebracji Eucharystii. Kapłan, który wiernie sprawuje Mszę św. według norm liturgicznych, oraz wspólnota, która się do nich dostosowuje, ukazują w sposób dyskretny, lecz wymowny swą miłość do Kościoła” – pisał w Ecclesia de Eucharistia Jan Paweł II.
Odbudować hermeneutykę ciągłości
Jeśli zatem Kościół chce dzisiaj wejść na drogę synodalności, czyli wsłuchiwania się w głosy ze wszystkich stron, nie powinien pozostawać głuchy na liczne, coraz liczniejsze, grono osób przywiązanych do starego rytu. Wielu duszpasterzy, ale też świeckich widzi w nim pobożność i przylgnięcie do sacrum, którego zdaniem części katolików dzisiaj brakuje. Synodalność jest dzisiaj prawdziwą szansą na wzmocnienie hermeneutyki reformy w ciągłości.
Paweł Milcarek, redaktor naczelny „Christianitas”, przyznaje jednak, że podchodzi do takiego scenariusza sceptycznie. Pośród prowadzonych dyskusji słychać raczej głosy o nowym modelu Kościoła aniżeli o budowaniu pomostów między Tradycją a nowoczesnością.
– Z jednej strony płynie zachęta, żebyśmy słuchali się nawzajem, ale z drugiej strony nie widzę, aby została przewidziana poważna dyskusja, a to z niej powinny brać się konkretne decyzje. Nie mówiąc już o tym, że właściwie w przeddzień synodu nakłada się na część środowiska Kościoła radykalne ograniczenia (motu proprio Traditionis custodes). To nie tworzy atmosfery zaufania i rozmowy. Jest to zresztą totalnie sprzeczne z wizją Kościoła, jaką sam papież Franciszek podczas swojego pontyfikatu proponuje. Z żadnej ze stron w Kościele nie słyszę głosów, że synod to szansa na wspólne poszukiwanie prawdy i odbudowywanie hermeneutyki ciągłości. Słyszę raczej, że synod ma być szansą na stworzenie nowego modelu Kościoła. Nastawiamy się na słuchanie Ducha Świętego tak, jakbyśmy zapomnieli, że przez ostatnie stulecia też do nas przemawiał i kształtował Kościół – mówi w rozmowie z misyjne.pl Paweł Milcarek.
Debata o liturgii
Publicysta jednocześnie przypomina, że powinniśmy wrócić do gruntownej i merytorycznej analizy tego, co proponowali ojcowie soborowi, bo to, co mówią dokumentu Soboru Watykańskiego II o liturgii to jedno, ale reforma liturgiczna poszła z jego punktu widzenia w zupełnie innym kierunku.
– Założenie widoczne w soborowej konstytucji o liturgii było takie, że konieczne jest trwanie w klasycznej formie rytu rzymskiego. Wszystkie sugerowane zmiany miały być rewizją i modyfikacją, a nie rewolucją. Do roku 1967 prace komisji zasadniczo szły właśnie w tę stronę. Zamiar był taki, aby wypełnić to, na co wskazano w Sacrosanctum concilium. Później nastąpił wyraźny przełom i komisja odeszła od przeglądu ksiąg liturgicznych do ich dogłębnych zmian. To było tworzenie nowego rytu, który jest oczywiście w jakiejś mierze inspirowany rytem rzymskim, a także często sięga do jego źródeł starożytnych, ale jednak zawierającego zupełnie nową strukturę. Na przykład po raz pierwszy w znanej nam historii Kościoła obrządku rzymskiego mamy do czynienia z kilkoma wariantami modlitwy eucharystycznej. Rdzeń w postaci Kanonu Rzymskiego stał się czymś fakultatywnym, praktycznie nieobecnym, co jest symbolem tej reformy. Ten nowy ryt jest tworem, w którym celebrans może obejść właściwie wszystkie wcześniej obowiązujące elementy świętej liturgii i odprawić ją całkowicie po nowemu – uważa Paweł Milcarek.
Na tę samą kwestię inaczej patrzy z kolei inny dominikański liturgista, o. Dominik Jurczak OP.
– Po pierwsze, liturgia posoborowa to także liturgia zakorzeniona w Tradycji. Po drugie, reforma liturgiczna wcale nie rozpoczęła się 50 lat temu. Rzeczywiście, ciut ponad pół wieku temu wszedł w życie odnowiony mszał rzymski, mszał św. Pawła VI, ale zarówno proces odnowy, jak i pojęcie liturgii są zdecydowanie szersze. To ważne dopowiedzenie, gdyż inaczej łatwo o uproszczenia. W końcu trzecia sprawa, formalnie godzenie starej i nowej liturgii to kwestia ostatnich kilku lat. W 2007 r. papież Benedykt XVI wydał motu proprio, w którym dopuszcza dwie formy tego samego rytu. Znowu dopowiedzmy: jedna z nich – nie bez powodu – została nazwana nadzwyczajną, a druga zwyczajną. Nie jest to bez znaczenia, bo w sposób właściwy ustawia dyskusję. Po kilku latach – z rozmaitych powodów – Franciszek zdecydował, aby nie przedłużać takiej sytuacji. Myślę, że potrzeba nam czasu, by spojrzeć spokojnie na decyzję Franciszka. Osobiście, w polskim kontekście, mam bardzo dobre doświadczenie takiego współistnienia dwóch form. Doskonałym miejscem, by tego doświadczyć, były choćby rekolekcje Misterium fascinans, jakie od lat organizujemy w Krakowie. Wiem, że takich miejsc było w Polsce więcej. Ale Kościół to nie tylko Polska, ale też inne zakątki świata. Mówię to jako odpowiedzialny za kwestie liturgiczne u dominikanów na całym świecie. W innych miejscach to współistnienie wcale nie było spokojne, co więcej, prowadziło do nieporozumień natury dogmatycznej. I nie mówię tu o dominikanach. Stąd decyzja Franciszka, która w naszym kontekście wydaje się radyklana – mówi dominikanin.
Skoro w Polsce dwie formy mogły współistnieć w harmonii należałoby zapytać, czy tak modne podczas pontyfikatu papieża Franciszka pojęcie „decentralizacji” nie powinno znaleźć tutaj zastosowania. Tym bardziej, że choćby biskupi francuscy również coraz głośniej podnoszą temat niesprawiedliwej oceny środowisk Tradycji przez Watykan.
Synod to szansa na nowe rozdanie
Dominik Jurczak OP przyznaje jednak, że temat liturgii oraz budowania porozumienia między katolickimi tradycjonalistami i modernistami (mówiąc oczywiście w dużym uproszczeniu) powinien pojawić się w debatach synodalnych.
– Czy warto tę kwestię podnieść przy okazji synodu? Osobiście uważam, że tak. Synod ma być miejscem słuchania i rozeznawania. Inaczej nie ma sensu. Dobrze byłoby zatem, gdyby pojawiły się problemy środowisk związanych z usus antiquior liturgii – zaznacza.
Wiele środowisk w Kościele także wyraża nadzieje, że synod będzie okazją do wyjścia ze swoich baniek, że będzie wsłuchaniem się w głos ludzi inaczej myślących. To szansa na rozmowę, ale też konkretne rozwiązania, a przynajmniej na złożenie ich propozycji do Stolicy Apostolskiej. Patrzenie na Kościół w perspektywie reformy w ciągłości wydaje się dzisiaj istotne, mając na uwadze jego jedność.
– Hipotetycznie jest szansa, że synod pomoże różnym środowiskom w Kościele się do siebie zbliżyć i podziały na tzw. Kościół przedsoborowy i posoborowy uda się zniwelować. Jest to rzeczywiście szansa na nowe rozdanie, reset ale musiałby się on odbyć na bazie pokornego słuchania Ducha Świętego także wtedy gdy przemawia on przez niegrzecznych tradycjonalistów. Obawiam się jednak, że synodalność, obecnie rozumiana, jest uległością wobec scenariusza, który został napisany przez sekretariat synodu i chodzi w nim o akceptację z góry założonej wizji papieża – ocenia Paweł Milcarek.
Dzielenie Kościoła na przedsoborowy i posoborowy jest szkodliwe. W każdym wariancie. Nie należy zatem przeciągać między sobą liny, sprawdzając która z opcji jest silniejsza. Trzeba poszukać na nowo wspólnego kierunku i odbudowywać wizję Kościoła, który harmonijnie wzrasta i ciągle się reformuje nie zrywając jednak w żadnym stopniu ze swoją tożsamością. Tyle, że po jednej i po drugiej stronie sporu nie brakuje tych, którzy albo chcieliby zapomnieć o przeszłości lub całkowicie w niej pozostać.
Rozmawiał Michał Jóźwiak, artykuł ukazał się 28.10.2021 w serwisie misyjne.pl.