O Szczekocinach leżących w dobrach Odrowążów i o pociągu, który nie przyniósł jej śmierci, mówi Elżbieta Wiater, współpracująca z Dominikańskim Ośrodkiem Liturgicznym m.in. jako katechistka w ramach przygotowania osób dorosłych do chrztu.
Joanna Juroszek: Dlaczego dziewczyna z Krakowa zafascynowała się chłopakiem ze Śląska? Na dodatek żyjącym w XIII wieku.
Elżbieta Wiater: Zaczęło się od dominikanów. Byłam w duszpasterstwie akademickim, w Beczce. O św. Jacku usłyszałam od moich koleżanek ze Śląska, a dokładnie z Żor. Pod ich wpływem, kiedy miałam spory problem przy kupnie mieszkania, poszłam do św. Jacka. Uklękłam przy kracie przed jego grobem i powiedziałam: „Za bardzo się nie znamy, ale mógłbyś mi pomóc?”. Pomoc przyszła błyskawicznie. Powiedziałam mu wtedy: „Jacku, jakbyś kiedyś czegoś potrzebował, daj znać”.
Dał znać, napisała Pani jego biografię…
Ten pomysł chodził za mną jakiś czas. Pracowałam w wydawnictwie i szukałam autora, ale nikt specjalnie nie był zainteresowany. Stwierdziłam, że sama spróbuję.
Pewien wykładowca z Rzymu zgubił komputer w Neapolu (miasto słynące z kradzieży jak żadne inne). Ks. Arkadiusz Nocoń, Ślązak pracujący w Watykanie, polecił mu modlitwę do św. Jacka. I wydarzył się cud. Komputer oddał mu jakiś neapolitańczyk. Pani też „sprawdza” św. Jacka na własnej skórze.
Tak, choć może u mnie nie dzieje się to tak jak z tym laptopem. Ale kiedy ja albo moi znajomi mamy jakiś problem, to przychodzę i męczę świętego Jacka. Jacek pomoże zawsze, ale jemu przede wszystkim zależy na nawróceniu delikwenta. Razem ze mną jedną z wolontariuszek w katechumenacie dorosłych u dominikanów jest Gosia, która modliła się o nawrócenie swojego bratanka. Św. Jacek przyprowadził go do Kościoła. W rezultacie także ona postanowiła, że głębiej zaangażuje się w życie wiarą.
Niestety, święty Jacek jest dziś w Polsce zapomniany, ale wyobraźmy sobie szkolne zadanie…
Przepraszam, muszę się wtrącić. Były Światowe Dni Młodzieży. Do Krakowa przyjechali ludzie z Ameryki Południowej, z Peru, Ekwadoru. Tam kult św. Jacka jest bardzo żywy. Byli w sklepiku, kupowali jakieś gadżety i jeden z ojców dominikanów powiedział im, że w bazylice Trójcy Świętej jest grób św. Jacka. Kiedy to usłyszeli, zaczęli zachowywać się tak, jakby byli fanami U2 i ktoś powiedział im, że właśnie są w domu Bono. Od razu pobiegli do tej kaplicy. Wiedzieli, do kogo idą. W Polsce jednak, poza Śląskiem, Jacek jest raczej zapomniany.
Wracając do tego szkolnego zadania. Da się w dziesięciu słowach opisać, kim jest święty Jacek?
Długosz charakteryzuje go jako kogoś, kto był obrotny i rozsądny. Pochodził z rodziny, która słynęła z dużych umiejętności retorycznych. Jacek był też bardzo konsekwentny, to widać w jego sposobie fundowania kolejnych kościołów. A łatwo nie było. Klasztor w Krakowie za jego życia palił się trzy razy. Był też człowiekiem bardzo głębokiej duchowości maryjnej. I to go ukształtowało w postawie całkowitego zaufania Bogu. Znał niemiecki, łacinę. Był też bardzo miłosierny i głęboko współczujący. Jackowa wrażliwość nie miała względu na osoby. Głosił możnym i pomagał prostym chłopom, na przykład podnosząc zboże pobite gradem.
W dniu jego kanonizacji papież Klemens VIII powiedział: „Święci Pańscy Starego i Nowego Testamentu nie uczynili cudu, którego by i św. Jacek nie uczynił”.
To prawda, Jacek nawet wskrzeszał. W mojej książce o świętych dominikańskich „Wypisz wymaluj” o. Tomasz Rojek narysował, jak dwóch grabarzy prosi św. Jacka: „Nie wchodź na cmentarz, bo jak przechodzisz, to ludzie wstają”.
Czyli dziś, gdy chcemy modlić się o wskrzeszenie, to za wstawiennictwem św. Jacka?
Na pewno można modlić się do niego o wskrzeszenie wiary. Jacek ma na koncie wiele takich duchowych wskrzeszeń. To też święty, którego można prosić o potomstwo. Moi znajomi tak wymodlili sobie synka.
Czy po katastrofie kolejowej pod Szczekocinami, 3 marca 2012 r., czuła Pani jego pomoc?
Byłam w pierwszym wagonie. Ocalałam cudem. Biografię Jacka pisałam już po wypadku i po rehabilitacji. I wtedy odkryłam, że… Szczekociny leżały w dobrach Odrowążów. Pomyślałam: „No tak, Jacek. Dziękuję!”. Cały Wielki Post wtedy spędziłam w szpitalu, wyszłam tuż przed Wielkanocą. Próbowałam być na Triduum, ale dotarłam tylko na Wielki Czwartek. Kiedy weszłam przed liturgią do bazyliki dominikanów i zobaczyłam kratę przy grobie św. Jacka, poczułam: „Jestem w domu”.
Rozmawiała: Joanna Juroszek
Tekst pochodzi z „Gościa Katowickiego” nr 44/2017.